Kolejna przygoda za nami. 11 krajów w 11 dni na motocyklu. To było coś niesamowitego. O ile pierwsze dwa dni to raczej gonitwa na południe o tyle pozostały czas to jazda po winklach w zmiennej pogodzie oraz walka ze zmęczeniem. Jak mówił jeden z nas „ niech ktoś mi powie, że jeździł gdzieś po zakrętach”.
Zaczęliśmy niewinnie. Szybki dojazd do Tokaju na Węgrzech, by na drugi dzień wylądować na południu Rumunii. Trzeci dzień to początek jazdy wzdłuż Dunaju po Bułgarii poprzez wyjątkową autostradę do Salonik w Grecji na której ograniczenie prędkości jest do 80 km/h, w deszczu 60 :) a ty zamykasz oponę niemal dotykając asfaltu przy 120. Nocleg w Litochoro u stóp Góry Olimp a my kolacja na plaży nad Morzem Egejskim.
Czwarty dzień. Zaczęło się. Znaleźliśmy skrót do Kalambaki gdzie było wszystko. Zakręty, pejzaże i nawet off-road bo się skończył asfalt. Ale Meteory wynagrodziły wszystko. Myśleliśmy, że dojedziemy nad Morze Śródziemne w spokoju i się pomyliliśmy. Kolejne 100 km drogą „stanową” poprzez góry, ale wygraliśmy i zaatakowaliśmy Sarandę w Albanii od południa.
Piąty dzień(miał być odpoczynek:-) ale postanowiliśmy choć trochę pojechać na północ. Trasa SH 8 do Wlory coś pięknego. Górami wzdłuż wybrzeża 125 km zajęła nam 5 godzin. Chyba za dużo zdjęć ale nie można się było oprzeć. I tu przepyszny obiad-baran z rożna a na kolację owoce morza. Pynio.
Szósty i siódmy dzień to jazda po Albanii przez Macedonię świetnymi drogami min. SH 3 do Ochrydu, SH 7 do Kukes i SH 5 do Szkodry to była zakrętowa bomba.
Ósmy dzień to wspaniała pogoda by polecieć do Kotoru w Czarnogórze (oczywiście skrótem:-) i wrócić do Albanii na legendarną drogą SH 20 w kierunku Serbii, ale przez Czarnogórę. Świetny nowy asfalt na górzystej drodze, który się kończy na 5 km przed granicą, ale to nie przeszkoda dla podróżników tej klasy