Niesamowita przygoda i najdłuższy wyjazd (jak na razie) Zaczęło się pospiesznie. Wyjazd z Puław o 13:30 i sprint po Artura do Lublina. Droga przez Barwinek do Tokaju gdzie spotkaliśmy Krzyśka (kolo z Krakowa)-gaduła nie z tej ziemi ale przy bliższym poznaniu zyskiwał. Piwo, wino itp.
Drugi dzień to niestety mordercza jazda 700 km autostradami (Artur chciał bym go odstrzelił-nie powiem pokusa była:-) zamiast tego Krakus na GS’ie sam się odstrzelił skręcił gdzieś przed Budapesztem i poleciał chyba na Grecję. My dalej przez Węgry, Chorwację aż do Bośni do Bania Luki hotel Tesla.
Dzień trzeci to w końcu świetna zabawa po Bośni. Niesamowite drogi, kręte, różne niesamowite krajobrazy, ludzie przyjaźni, uśmiechnięci. Zwiedziliśmy: Jajce, Travnik, Mostar, Blagaj(swoją drogą nazwy mają bombowe). Meta w Trebinje.
Czwarty z kolei dzień nastawiony raczej na zwiedzanie by zaliczyć Dubrownik. Na granicy z Czarnogórą (gdzie mieliśmy małą scysję z celnikiem któremu nie podobało się, że jedziemy środkiem między samochodami) poznaliśmy dwóch Polaków ze Śląska i dalej do Kotoru polecieliśmy razem. Gość znał drogę więc poprowadził niesamowitym asfaltem i szutrem pod górę do klasztoru w Cetinje. Zakrętom nie było końca. Artur aż ze szczęścia położył motocykl(wiadomo PM:-). A mówiłem w zakręcie gaz ale on z uporem maniaka-hamulec. Postanowiłem, że na następny wyjazd spuścimy mu płyn hamulcowy. Zjazd z góry był nie gorszy. Tu pożegnaliśmy kumpli z Cieszyna i dalej sami. Nawigacja postanowiła nam pomóc więc skróciła drogę. O rety trasa szerokości samochodu w totalnej głuszy z roślinami wchodzącymi za szybę z jednej strony skała z drugiej przepaść bez żadnych zabezpieczeń, jakby nam się zepsuła Honda (bo wiadomo V-strom rządzi) to jakby nas tam tylko zjedli a potem zgwałcili to by się trzeba było cieszyć, że w tej kolejności. Nikt by nas nie znalazł. Ale udało się. Wyjechaliśmy na jakieś pustkowie Smauga z przepięknymi zakrętami i metą w Ulcinj. Po kolacji musiałem Artura turlać do hotelu (taki przepych za 10 euro).
Piąty dzień trzeba myśleć o powrocie ale jedna zasada zero autostrad-wiadomo kula w łeb. Więc z powrotem do Bośni świetną drogą do Foca i tu padła decyzja by jechać przez Serbię. Byliśmy tam dwa razy pierwszy i ostatni(dziś już tak nie myślę). Ludzie jak zdjęci z szubienicy noclegów jak na lekarstwo spaliśmy gdzieś pod Belgradem.
Szósty dzień myślimy w Rumunii będzie lepiej. Było lepiej-nie mówić bo Artur się na zupę uparł i to też były dwa posiłki (pierwszy i ostatni). Wydaleń za to było więcej. Ale drogi mają nawet niezłe trochę kręte i czysto. Meta w Hajduszoboszlo na Węgrzech.
Siódmy dzień to szybki powrót do domu do rodziny. Podsumowując najlepszy wyjazd w życiu. Niezliczona ilość zakrętów, przygód, poznanych ludzi głównie w Bośni. 3658 km w 7 dni, 2 mandaty. A i V strom jedzie 190 ale pali wtedy chyba 10l/100. Za to przy 90-120 na zakrętach to nawet GS oglądał kufer z napisem: !!!!!!!!!!!! PARAMOTOCYKLIŚCI ŻĄDZĄ !!!!!!!!!!!!!!!